Translate

czwartek, 6 czerwca 2013

Biografia w stylu punk



Przyglądając się opiniom o ostatnich filmach Kathryn Bigelow czy nawet Bena Afflecka zawsze w oczy rzucają się emocjonalne i buńczuczne zarzuty na temat ich propagandowej wymowy (niezależne od tego czy wizerunek CIA jest tam ocieplany czy szkalowany). Dla mnie jest to sprawa osobista, gdyż za każdym razem przypomina mi to moje oddalone o dekadę szkolne przekonania, że trzeba wciąż uprzytamniać zapędy interwencyjne Stanów Zjednoczonych. W życiu jednak nie przypuszczałem, że takie stanowisko doprowadzi przede wszystkim do ataków na dobre kino.
 
WALKER KROCZY Z DEMOKRACJĄ 


W takich sytuacjach jakby mimochodem przypomina się historia „Walkera”. Nie tylko postaci, w którą wcielił się Ed Harris, ale również całego przedsięwzięcia tego niezwykle niepopularnego filmu. Historia traktuje o amerykańskim żołnierzu najemnym Williamie Walkerze, który w 1853 r. próbował zaanektować część Meksyku dla Stanów Zjednoczonych (tzw. wyprawy flibustierskie). Poniósł klęskę, lecz odbyła się ona w tak brutalnej atmosferze, że Meksykanie oddali sporą część terytorium Kalifornii w niedługim czasie po interwencji. W dwa lata później najechał trawioną konfliktami wewnętrznymi Nikaraguę i ogłosił się jej wyzwolicielem. Zaraz po tym zdradził sojuszników jednej z frakcji wojny domowej i objął urząd prezydenta zaanektowanego państwa. W Ameryce uznawany był za liberała, w Nikaragui złamał wszystkie swoje liberalne pretensje i przywrócił instytucję niewolnictwa. W końcu został wykopany z Ameryki Łacińskiej przez zjednoczone armie Nikaragui, Kostaryki oraz Hondurasu. Podobnie jak twórca tego filmu Alex Cox, nie cofnął się. Bohater, w owych czasach bardziej popularny niż urzędujący prezydenci, po kilku próbach powrotu został skazany przez władze Hondurasu na rozstrzelanie. 



niedziela, 21 kwietnia 2013

Winterbottom kontra autorstwo

Panie i panowie, poznajcie Paula Raymonda (właściwie Geoffreya Quinna) - niekwestionowanego króla Soho na londyńskim West Endzie. Nasz legendarny gospodarz jest właścicielem nocnych klubów oraz wydawcą magazynów erotycznych. Do jego kabaretu wpadają Rolling Stonesi i Beatelsi - Ringo Starr pomógł mu urządzić apartament po rozwodzie, a przyjaźnił się ze wszystkimi oprócz Yoko Ono. Ten zaradny przedsiębiorca tworzący z miłości biznes pokazany jest również z innej perspektywy. Z drugiej strony łączą go przyjaźnie-toksyczne relacje z córką Debbie, która jako jedyna jawi się godną miana  spadkobierczyni jego imperium. Wszystkie te informacje spłynęły na przedpremierowym pokazie 6. edycji OFF Plus Camery w Krakowie filmem "The Look of Love" - dystrybutor już w tym czasie wybrał polski tytuł: "Prawdziwa historia króla skandali" i jak rzadko można mu to oddać - ten tytuł jest nie tylko bardziej komercyjny i dosłowny, ku memu zdumieniu jest też trafniejszy.

Reżyser Michael Winterbottom wciąż jest u nas chyba popularny inaczej. Dzieje się tak dlatego, że porusza się w obrębie każdego gatunku filmowego i szalenie trudno go zlokalizować, gdyż każdy obraz prezentuje właściwy tylko sobie styl. Niektórzy mogą podziwiać jego zaangażowane dokumenty, inni adaptacje filmowe, niezależne produkcje, muzyczne fascynacje lub komediowy talent do spółki ze Steve'em Cooganem (i tu wyjątkowo bo mamy dyptyk "Tristram Shandy: Wielka ściema" oraz "The Trip"). Z tym ostatnim reżyser, ceniony za jawną awersję do powtarzalnych schematów, spotyka się właśnie w omawianej premierze i nagle jego autorytet staje się zagrożony. Moim bardzo osobistym wrażeniem jest, że stara się jak może by utrzymać zasłonę człowieka, który zabił teorie "kina autora" i to z ogromną klasą. Robi co może, zamienił swojego stałego w takich przypadkach scenarzystę Franka Cottrella Boyce'a na prace na tekście Matta Greenhalgha prawdziwego mola od brytyjskich biografii ("Control", "John Lennon. Chłopak znikąd"). Wygląda więc na to, że zrezygnowano tu całkowicie z improwizacji, nie użyto żadnych materiałów archiwalnych, zmieniono styl wizualny a mimo to historia przypomina "24 Hour Party People". Otóż raczej niezamierzenie ta biografia pokrywa się z Tonym Wilsonem, ponieważ Paul Raymond w wykonaniu Coogana kolejny raz dopuszcza się elokwentnych tyrad, ćpa, zdradza i traktuje rodzinę w taki sam sposób, różni go tylko to co stworzył -  króla skandali nie darzymy już taką sympatią, ponieważ nie miał aż tak wybitnego wkładu w kulturę a zarobił na tym znacznie więcej. 

poniedziałek, 11 marca 2013

Top 10 filmów czekających na kult vol.1

 "Zanim zostaniemy zapomniani, przemieni się nas w kicz. Kicz jest stacją tranzytową pomiędzy bytem a zapomnieniem." 

Milan Kundera (cytat ten nie ma tu sensu)


Filmów uznanych za kultowe nie ma już sensu zestawiać. Zróbmy więc coś pożytecznego dla historii kina i przybliżmy 10 uśpionych hitów, które wciąż czekają na to miano w naszym kraju. Jakie kryterium przyjąć w takim zestawieniu? Kicz musi być wyważony i powiedzmy, że ich wiek nie powinien przekroczyć chrystusowego; 33 lata - w końcu wtedy powinno się już doczekać odrobiny uznania. 

 

10. Blisko ciemności (1987)bardzo dobry kult


Wampirza rodzina kojarząca się z Kosmicznymi Marines

W świetle wciąż nieustającego dyskursu o tym jak mocno reżyser Kathryn Bigelow zawiodła wszystkich, którzy oczekują "genderowej rewolucji" z jednej strony a z drugiej szowinistycznych malkontentów, którzy zarzucają jej, że wszelkie wyróżnienia zawdzięcza pogodzie politycznej oraz, że fajna z niej dziewczyna jak na 60-latkę - na pewno muszę zdecydować się na któryś z jej filmów. Sytuacja jest o tyle trudna, że niemal wszystkie jej obrazy są niezwykle inteligentne a przy tym świetnie się je ogląda. Nieporozumieniem tylko jest jej jedyny film poruszający kwestię feminizmu "Przekleństwo wyspy", który oczywiście został najlepiej przyjęty przez krytyków. Wybierałem pomiędzy "szybkim i wściekłym" schematem w wersji surfingowej "Na fali" a westernowym kinem wampirycznym "Blisko ciemności". Zdecydowałem się na ten mniej znany. "Blisko ciemności" powinien stać się ulubionym obrazem teoretyków o krwiopijcach, gdyż robi z nich wyłącznie zblazowanych drogowych bad boyów czy dzieciaków zafascynowanych pierwszymi papierosami. Bigelow wprowadza tutaj swój znak rozpoznawczy, czyli dobieranie się w parę bohatera podstępnego (tu kobieta-wampir) oraz bohatera łatwo ulegającego (uroczy kowboj). Prawdziwym nerdgasmem jest natomiast fakt, że partneruje im połowa znaczącej obsady z "Obcego - decydującego starcia" (Hudson, Vasquez, Bishop), z czego możemy wywnioskować, że James Cameron już wtedy ostro smolił cholewki do przyszłej żony - Bigelow i Cameron pobrali się w 1989 roku i wytrzymali tak trzy lata; niektórzy twierdzą, że po tym doświadczeniu pani reżyser należy się zaufanie w dziedzinie kina tortur, ja natomiast mam teorię, że jednak biła go ona. Gdyby tylko, któryś z tych dziwaków raczył zauważyć, że ta ostra-intelektualistka już przeprowadziła najlepszą analizę płci oraz przemocy jako decydujących bodźców wpływających przyciągająco.

piątek, 22 lutego 2013

"(Pi)Lot" Zemeckisa - ale to już było!


Czy nowy film Roberta Zemeckisa „Lot” (2012) jest plagiatem „Pilota” (1980) Cliffa Robertsona?


Hasło promocyjne z plakatu: "To najlepszy cholerny pilot pod słońcem. Pijany czy trzeźwy." Hasło z roku 1980.


Już niebawem do wyścigu po Oscary stanie „Lot” Roberta Zemeckisa, wyróżniony nominacjami za najlepszą rolę męską dla Denzela Washingtona oraz za najlepszy scenariusz oryginalny Johna Gatinsa. Ten ostatni walczył o przeniesienie tego projektu na ekran przez dwanaście lat. Sam o swoim scenariuszu wypowiada się następująco: „To dramat z kategorii „R”, niczym film z lat 70., jakich wytwórnie już nie produkują, więc otrzymaliśmy naprawdę olbrzymie wotum zaufania ze strony Paramountu, by zrobić ten film.” Możliwe, że zarówno studio, jak i widzowie w swoim zaufaniu do scenarzysty powinni być bardziej powściągliwi.


poniedziałek, 25 czerwca 2012

Universum Avengersum



3,2,1 to tylko test blog Picu Kontra Kino...

Skupmy się na chwilę na motywie stworzenia dzisiejszego filmowego uniwersum bohaterów Marvela, które to przecież jest już znane czytelnikom komiksów serwowanych nam od ponad siedemdziesięciu lat. Ostrzegam, że może być trochę w stylu Tony'ego Starka. W superprodukcji "Avengers 3D" (2012) mamy taką oto sytuacje: zagrożenie ze strony Rosji sprowadza się do pokątnego handlu czołgami (w tej scenie Skolimowski dostaje wycisk za zgarnięcie "Róży" (2011) nagród w Gdyni), super agencja wywiadowcza TARCZA prowadzi wyścig zbrojeniowy na wypadek ataku kosmitów (samemu wyglądając przy tym na wielkich fanów złego Imperium z "Gwiezdnych wojen"), przy okazji kontrolując całe nasze oprogramowanie i kamery w laptopach zwykłych ludzi (to akurat przestaje być motywem sci-fi) a ich przewijającymi się w tle, tajemniczymi przeciwnikami jest natomiast Hydra. Czarne charaktery nie pozdrawiają się już zawołaniem "Hail, Hydra" natomiast skupiają absolutnie wszystkich przeciwników Stanów Zjednoczonych i zapewne w tym momencie są to głównie Europejczycy. Mimo to agencja posiada ogromny mandat zaufania ze strony ONZ i Chińczyków reprezentowanych przez członków Światowej Rady Bezpieczeństwa u których w filmie nigdy nie pali się mocne światło (z listy obsadowej można jednak wyczytać, że zasiada tam postać odgrywana przez Powersa Boothe, może będzie to kontynuowane). Kupujecie taki przebieg wydarzeń ze sprywatyzowanym pokojem na świecie? Tak.